Miejska Biblioteka Publiczna w Bychawie

cropped-literackie-spa-miejska-biblioteka-publiczna-w-bychawie-500.png

Godziny otwarcia
• pn. wt. czw. pt. 9-17
• środa 9-19
• sobota 8-15

Codzienne historie, w niecodziennych czasach czyli biblioteka od kuchni

Codzienne historie, w niecodziennych czasach czyli biblioteka od kuchni. To cykl opowieści, składający się z 7 odcinków. Po jednym na każdy dzień tygodnia, nie takiego zwykłego tygodnia jakich w roku jest dużo, ale Tygodnia Bibliotek! To jednocześnie zaproszenie dla Was, Mili Czytelnicy, do tworzenia krótkich literackich form, w których opowiecie o tym czego doświadczacie,  przekraczając próg biblioteki. Liczymy na spojrzenie na bibliotekę z perspektywy Czytelnika lub Gościa, może nawet  to być coś w stylu “podpatrzone, podsłuchane”. Podarujcie swojej bibliotece taki właśnie prezent z okazji Tygodnia Bibliotek, który rozpoczyna się 8 maja, Dniem Bibliotekarza i Bibliotek a kończy 15 maja. Pamiętajcie, że teksty, nie mogą być długie oraz, że przysłanie tekstu na adres  biblioteka.bychawa@gmail.com, oznacza Waszą zgodę na publikację na stronie internetowej biblioteki. 

Na zdjęciu: Janina Szczepańska, wierna Czytelniczka naszej biblioteki, która w normalnych czasach codziennie odwiedza bibliotekę. Z plikiem gazet siada zawsze w tym samym miejscu czyli na kanapie w czytelni, rozkłada prasę i sprawdza jakie zmiany w świecie zaszły od poprzedniego dnia. Fot. Dorota Szczepańska

Dzień pierwszy, odcinek pierwszy

Puk, puk…

– Dzień dobry, można na chwilę?

Karolina, dyrektor biblioteki, oderwała wzrok od monitora, na którym widniały słupki danych i cyfr, i spojrzała w stronę drzwi. Ton głosu oraz mina Weroniki, bibliotekarki oddziału dla dorosłych, zwiastował kłopoty.

„Im szybciej tym lepiej” – pomyślała Karola i skinęła głową.

– Wejdź. Co tam?

– Bo dzwoniła czytelniczka.

– To się w naszej pracy zdarza – uśmiechnęła się Karolina – porozmawiałaś, pomogłaś?

– No właśnie nie. Bo ona dzwoniła, ale nie dała mi dojść do słowa. Powiedziała tylko, że czeka, aż to wszystko się skończy i przyjdzie sama, i już się nie może doczekać, bo nie ma co czytać, a w ogóle to granda jakaś, żeby biblioteki zamykać, bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie zamierza lizać książek, a już na pewno nikt nie zamierza na nie kaszleć. I jeszcze powiedziała, że ona może nie jeść trzy razy dziennie, ale czytać regularnie musi, bo bez tego czuje, że nie żyje.

Karolina słuchała tego słowotoku z kamienną twarzą, choć nie było łatwo utrzymać emocje na wodzy. 

– I co teraz? – Weronika zadała to pytanie, choć wiedziała, że może nie usłyszeć odpowiedzi. Wiedziała, że i dla niej, i dla Karoliny sytuacja nie jest łatwa. Dla Gabrysi, która pracowała z nimi, ale na oddziale dla dzieci, też nie. Wszyscy się zastanawiali, co można zrobić, żeby choć w niewielkim stopniu poprawić sytuację i żeby choć przez chwilę można było nie myśleć o zagrożeniu, epidemii i obostrzeniach.

Karolina też tego nie wiedziała. Ale była pewna, że wszystko się ułoży. Sytuacja się unormuje, emocje opadną, czytelnicy doczekają się w końcu wizyty w bibliotece. I wiedziała, że szczęściu trzeba pomóc. Postanowiła działać.

Autor: Dorota Szczepańska

Dzień drugi, odcinek drugi

Na zdjęciu: Filiżanka z logo biblioteki na stoliku- moliku. Fot. Archiwum MBP w Bychawie

Dzień zaczął się zwyczajnie. Karolina przyszła do pracy kilka minut po 9. Postanowiła popracować, nadrobić zaległości mailowe i przymierzyć się do zrobienia nowych zamówień książkowych. Kilka tytułów miała w głowie już od jakiegoś czasu, ale teraz w końcu znalazły się na nie pieniądze.

Niestety, praca jej jakoś nie szła. Myśli odpływały, a wzrok uciekał w stronę okna jej gabinetu, przez które widać było deszczowe, poszarzałe niebo i puste ulice miasteczka. Jakieś pojedyncze samochody, ale prawie żadnego człowieka. W Karolinie zaczęła wzbierać złość. Trochę bez sensu, bo nie miała wpływu ani na pogodę, ani na obecność wirusa, który rozpanoszył się w kraju i ani myślał ustąpić, ale widać człowiek nie jest panem swoich uczuć, jak mawiała jedna z czytelniczek, która regularnie wpadała do biblioteki, jak tylko na półce pojawiały się nowości. 

Ciche pukanie do drzwi gabinetu przerwało te rozmyślania.

– Kawy?

Gabrysia stała w drzwiach i patrzyła na Karolinę pytającym wzrokiem, choć wiedziała, że odpowiedź zawsze będzie twierdząca. Karolina kawy nigdy nie odmawiała. Kiedyś, raz, dawno temu, ale – jak sama wtedy mówiła – chyba przez pomyłkę poprosiła o herbatę. Ale dziś  – nie był ten dzień.

– Skoro pytasz – uśmiechnęła się pani dyrektor – chętnie, poproszę i dziękuję. A coś słodkiego do kawy mamy?

Gabrysia zastanowiła się przez chwilę.

– Chyba tylko cukier.

– Innego słodkiego – machnęła ręką Karola – dobra, wypijemy na surowo. I zanieś do czytelni. Musimy pogadać.

– Ale że ze mną? – spoważniała Gabrysia – że coś zrobiłam źle?

– Ale że z tobą – tym samym tonem, ale mrużąc jedno oko, odpowiedziała Karola – i z Weroniką. I chyba sama ze sobą też muszę pogadać – westchnęła. – Może jak opowiem sobie o wszystkim głośno, to przyjdzie mi do głowy jakiś pomysł?

– Dobra, to lecę. A co z tą kawą? Pijemy?- spytała Gabi, chcąc się upewnić, czy wcześniej ustalona kolejność działań została zachowana – Kawa, czytelnia, gadanie?

Karola już chciała rzucić jakąś celną ripostę, ale zadzwonił telefon. Kiwnęła tylko głową i podniosła słuchawkę aparatu:

– Miejska Biblioteka Publiczna, słucham?

Więcej Gabrysia nie usłyszała. Cicho zamknęła za sobą drzwi i skierowała się do pomieszczenia zwanego szumnie socjalnym, gdzie na parapecie stał czajnik, a na maleńkim stoliku pod ścianą stały kubki, filiżanki, puszka z kawą i pudełko z herbatą. Czekając, aż woda się zagotuje, pomyślała, że taka dyrektor jak Karolina to skarb. Kawę można z nią wypić i normalnie pogadać, nie żadna pańcia, co to nosa ze swojej dziupli nie wyściubi, tylko pokazuje palcem co trzeba zrobić, a sama tylko rządzić by chciała. 

– Ciekawe, co to za sprawa – powiedziała sama do siebie, wdychając z lubością zapach kawy, świeżo zaparzonej w kubkach z logo biblioteki. – Fajne te kubki – dodała z satysfakcją, stawiając gorący napój na tacy i ostrożnie ruszyła w stronę umówionego miejsca popołudniowej narady całego zespołu.

Autor: Dorota Szczepańska

Dzień trzeci, odcinek trzeci

– To kto zacznie? 

Gabrysia i Weronika wzruszyły ramionami jak na komendę.

– A to nie ty chciałaś z nami pogadać? – Zapytała ta druga, starannie wsypując do swojego kubka kolejne łyżeczki cukru.

– Ej, przecież ty nie słodzisz! – Gabi z przerażeniem w oczach patrzyła na trzecią i czwartą porcję białych kryształków, ginących w gorącym napoju koleżanki. – Co ty wyprawiasz?

– A ile już wsypałam? 

– Cztery.

– To jeszcze jedną i powinno być dobrze.

– Tylko nie mieszaj, bo nie lubisz zbyt słodkiej – popukała się w czoło Karolina – już koniec?

– Czego? – jednocześnie spytały dziewczyny.

– Liczenia, ile kto słodzi.

– Nikt nikomu nie liczy – zaperzyła się Weronika i chciała coś jeszcze powiedzieć, ale Karolina zgromiła ją wzrokiem. 

– Już nic nie mówię – dodała pojednawczo i objęła dłońmi kubek z kawą.

– To skoro wszystko wiadomo…

– Ja tam nic nie wiem – wyrwała się Gabrysia.

– Będzie spokój? Próbuję wam o czymś powiedzieć – zniecierpliwiła się Karola. – Jak nie będziecie mi przerywać, to się dowiesz.

– A kto komu przerywa? – Szczerze zdziwiła się Weronika – przecież słuchamy uważnie i milczymy.

– Nie wytrzymam – jęknęła Karola – nie mogę.

– Boli cię coś? – Zaniepokojona Gabrysia spojrzała badawczo na kobietę – chcesz tabletkę?

Karolina plasnęła dłonią o kolano.

– Z wami nie wytrzymam! Mamy epidemię! Bibliotekę mamy zamkniętą!

– Ale przecież to nie przez nas? – Zaoponowała Weronika – więc o co chodzi? Powiesz? Czy mamy się domyślać?

Karolina głośno westchnęła.

– To jeszcze raz. Musimy coś ustalić. Ja powiem, co wymyśliłam, a potem wy powiecie, jakie jest wasze zdanie na ten temat. Może tak być? – Spytała z nadzieją na odpowiedź.

– Słuchaj, Karola – Gabi miała bardzo poważną minę – przecież od początku czekamy, co powiesz, bo mówisz cały czas, ale nie powiedziałaś jeszcze, o czym chcesz powiedzieć…

Sygnał telefonu rozległ się w najbardziej odpowiedniej chwili. Karolina z ulgą poderwała się z kanapy i szybkim krokiem podeszła do biurka.

– Miejska Biblioteka Publiczna, słucham.

Autor: Dorota Szczepańska

Dzień czwarty, odcinek czwarty

– Ty coś wiesz? – Szturchnęła Gabrysię Weronika, kiedy Karolina poszła odebrać telefon i zostały same – o czym miałyśmy rozmawiać?

– A niby skąd?  – Gabi wzruszyła ramionami i wypiła ostatni łyk kawy. – Jakbym wiedziała, to by było wiadomo, no nie?

Weronika chciała coś odpowiedzieć, ale w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.

Dziewczyny spojrzały na siebie.

– Kto to? – Oczy Gabi zrobiły się duże – czekasz na kogoś?

– Nie, a ty? – Weronika odpowiedziała także szeptem – ale chyba trzeba zobaczyć…

– Dlaczego mówicie szeptem? – Zainteresowała się nagle Karolina, która skończyła rozmowę i wróciła do czytelni – stało się coś?

– Ciii…! – Uciszyła ją Gabi, kładąc palec na ustach – ktoś pukał…

Karola przewróciła oczami i sięgnęła po maseczkę leżącą na biurku.

– To przecież trzeba zobaczyć, kto to, może coś ważnego.

Maseczka uszyta przez zaprzyjaźnioną czytelniczkę, a przy okazji krawcową, prezentowała się całkiem dobrze. 

– Jak wyglądam?

– Jak milion złotych. Dolarów. – Zachichotała Weronika, a Gabrysia skinęła z powagą głową.

– Super, szefowo. Na bank możesz napadać. I na bank nikt cię nie pozna.

Pukanie, tym razem głośniejsze, rozległo się ponownie. Karolina ruszyła w stronę drzwi, a bibliotekarki w popłochu rzuciły się do szafki, w której były maseczki dla personelu. Żadna się nie przyznawała, ale bały się wizyty sanepidu. Wiadomo, że zawsze czegoś się można przyczepić. A potem nie będzie wolno otworzyć biblioteki dla czytelników, czekanie się będzie przedłużać, czytelnicy będą zniecierpliwieni dzwonić i dopytywać… nikt tego nie chciał.

Założyły maseczki i niepewnie ruszyły w ślad za Karoliną, ale uszły tylko kilka kroków.

– Naprawdę, nie trzeba było – usłyszały dochodzący z korytarza głos Karoliny. – Przecież my normalnie idziemy po pracy do domu. – Mitygowała się.

– Ja tam swoje wiem – głos wydał się im znajomy – jak się pracuje, to się jest głodnym, a jak kiszki puste, to żadna praca nie idzie jak trzeba. A jak już pozwolą wam otworzyć bibliotekę dla ludzi, to nie będziecie mieć wytchnienia, bo ludzie czekają na książki. Jedzenie można kupić, nawet w tych czasach, a książek nie ma skąd brać. No, pani bierze. Sama piekłam. Z  orzechami, dobre na pamięć. I z owocami, samo zdrowie. A galaretka – to na mocne kości. No, to idę. Do widzenia. Talerz zabiorę, jak będzie zjedzone. 
Ktoś, kto zapukał do drzwi, nie mógł być z sanepidu.

Kobiety usłyszały szybkie, energiczne, głośne kroki i odgłos zamykających się drzwi.

Do czytelni weszła Karolina.

– Macie jeszcze kawę? – spytała – przyszły posiłki. Wzruszyłam się normalnie! – Spojrzała na swoje koleżanki – widziałyście takie rzeczy? Pani Kołodziejowa przyniosła ciasto. Złoto nie kobieta! Werka, skocz wstawić wodę, herbaty się napijemy do tego placka. A potem – do roboty. Musimy się wziąć za porządki. Ludzie czekają, kiedy będzie można czytać!

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w czytelni zrobiło się nagle cicho i pusto. Weronika poszła zaparzyć herbatę, Gabrysia postanowiła sprawdzić rezerwacje na książki, a Karolina zawróciła na pięcie i powędrowała do swojego gabinetu, żeby pod pozorem alergii na pyłki wytrzeć oczy, które – nie wiadomo dlaczego – nagle zrobiły się dziwnie wilgotne.

Autor: Dorota Szczepańska

Dzień piąty, odcinek piaty

Czwartek zaczął się od niespodzianki.

Kiedy Karolina przekroczyła próg biblioteki, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, była sterta książek na środku wypożyczalni. Wyglądało to tak, jakby ktoś wysypał książki prosto z worka na podłogę.

– Jesteś, w końcu! – Usłyszała przytłumiony głos Weroniki, dobiegający jakby z oddali – ileż można czekać na własnego dyrektora.

Karolina zdębiała.

– Jest za dziesięć dziewiąta. Pracujemy od dziewiątej – próbowała tłumaczyć – stało się coś?

– Nie, no skąd – sapnęła Weronika, przeciskając się między regałami z kilkunastoma książkami w rękach – wszystko w jak najlepszym porządku, co też mogłoby się stać? Cisza i spokój – pokiwała głową i odetchnęła, kiedy udało się jej umieścić książki na biurku. 

– A te książki na środku to efekt tego porządku i ciszy? – Zaryzykowała żart Karola – czy coś innego?

– To jest efekt naszej wczorajszej rozmowy – włączyła się Gabrysia, która bezszelestnie weszła do wypożyczalni. – Gadałyśmy z Werką przez telefon wczoraj jeszcze – ciągnęła – trochę mi opowiadała o tym, co czasem znajdujemy w książkach. Nie wierzyłam.

Karolina zamachała gwałtownie rękami.

– Czekaj, powoli. Nie wierzyłaś, że co?

– No w to, co znajduje się w książkach. – Powtórzyła powoli Gabrysia, patrząc badawczo na Karolę – coś nie tak powiedziałam?

– Zakładki! – Rzuciła Weronika – opowiadałam Gabi o zakładkach! Nie o treści!

– Uff, bo już myślałam, że pracujemy z krytykiem literackim – odetchnęła Karola. – No i co z tymi zakładkami? 

– No bo ja nie wierzyłam – kontynuowała swoją wypowiedź Gabrysia – bilety, kawałki gazet, patyczki po lodach, wszystko rozumiem. Ale listy, mandaty i faktury? Nie jestem w stanie tego pojąć.

– To wszystko rozumiesz czy nie jesteś w stanie jednak czegoś pojąć? – Mrugnęła do niej Karola i roześmiała się sama ze swojego żartu – wiesz, trzeba być precyzyjnym.

– A pamiętasz hit z wakacji? – Zwróciła się do niej Weronika – grzebień?

– O tak! – Karola uśmiechnęła się na to wspomnienie – bez dwóch zębów! I nasze dochodzenie, do kogo też mógłby należeć. To były czasy – rozmarzyła się – czytelnicy wchodzili i wychodzili prawie bez przerwy; konkursy, spotkania autorskie, lekcje biblioteczne, spotkania ze sztuką… – myślicie, że to kiedyś wróci? – Spojrzała na swoje koleżanki z nadzieją – będzie jak dawniej?

Przez chwilę nikt się nie odzywał. Wszystkie miały swoje obawy, ale też każda miała swoje marzenia i każda – tęskniła za prawdziwym życiem w bibliotece. 

– Wiesz, Karola – odezwała się Gabrysia – ja myślę, że nigdy nie będzie tak, jak było. Będzie piękniej niż kiedykolwiek – dodała prędko widząc mars na twarzy swojej dyrektor – będzie zupełnie inaczej.

Karola otrząsnęła się z chwilowej zadumy.

– Ale żeby tak było – powiedziała już normalnym głosem – musimy wziąć się do roboty. Najpierw uprzątnąć tę kupkę książek – wskazała palcem – a w ogóle dlaczego one tam leżą?

– Bo ja chciałam je poukładać i poustawiać. – Wyrwała się do odpowiedzi Weronika – ale okładki są zniszczone, więc pomyślałam, że zmienimy okładki, a potem się poustawia na półkach tak jak należy.

Karola przytaknęła.

– Może tak być. To ja idę zmienić buty i zdjąć płaszcz. Chcecie kawy? Mam pewien pomysł, ale trzeba to przegadać. Pogotowie książkowe. Jak wam się to podoba?

– Fajnie! – Weronika aż klasnęła w dłonie – nie wiem, jak mi się podoba, ale brzmi bardzo obiecująco.

– No. To załatwione – uśmiechnęła się Karola – ogarnę się i zaraz wracam, a wy uporajcie się z tą… górką z podłogi. 

Wszyscy ruszyli do swoich zajęć. Karola do gabinetu, Weronika zniknęła za regałem w poszukiwaniu folii na nowe okładki, a Gabrysia podniosła słuchawkę telefonu, bo sygnał oznajmił, że ktoś chce z nimi rozmawiać. Zaczynał się dobry, pracowity, obiecujący dzień.

Autor: Dorota Szczepańska

Dzień szósty, odcinek szósty

Ten pomysł Karoliny był niesamowity. Było z tym trochę zamieszania, bo trzeba było wszystkiego dopilnować: zdezynfekować ręce, pamiętać o rękawiczkach i maseczce, nie podchodzić za blisko do siebie nawzajem, ale i Gabrysia, i Weronika bardzo szybko się wdrożyły. Kiedy odebrały chyba szósty albo siódmy telefon z prośbą o konkretne książki, już było widać, że całe przedsięwzięcie będzie ogromnym sukcesem. 

– Dobrze jest robić coś dobrego – westchnęła z uśmiechem Gabi, kiedy czwarty raz w ciągu dwóch godzin zaniosła zamówione książki czekającemu na dole czytelnikowi – od razu lepiej się oddycha. I lepiej można się poczuć.

– Lepiej się oddycha, bo jak pochodzisz po schodach, to płuca muszą trochę popracować – zauważyła Gabrysia i pokiwała głową – tak, tak, koleżanko. Przez tę całą kwarantannę kości nam się zastały i kondycja spadła aż grzmotnęło. Jak tylko będzie można wychodzić dalej niż do sklepu i do pracy, to pójdę na długi spacer. – postanowiła i jak na potwierdzenie tych słów głośno postawiła pieczątkę na siedemnastej stronie najnowszej części „Szklanego tronu”.

– Kto spadł i skąd? – wchodząca do biblioteki Karolina usłyszała tylko fragment rozmowy, ale to wystarczyło, żeby podnieść jej ciśnienie – całe jesteście?

– Spokojnie, pani dyrektor – roześmiała się Werka – mowa o kondycji. Nic jej nie jest – mrugnęła okiem – trzeba tylko nad nią trochę popracować, bo rozleniwiła się przez tę izolację i kwarantannę i wszelkie ograniczenia. Zasiedziałyśmy się i tyle. Pani dyrektor też, jak słychać, brakuje ruchu. Zadyszka po wejściu na pierwsze piętro? – Zawiesiła głos, żeby dać Karoli możliwość odpowiedzi.

Ta gwałtownie pokręciła głową.

– Jaka zadyszka? Ja tylko … głęboko oddycham – próbowała być poważna, ale nie dała rady i głośno się roześmiała. – Macie rację. Trochę się zasapałam. Ale to minie. Jak tylko pozwolą wyjść na spacer, a nie tylko w pilnej życiowej potrzebie. A jak tam dziś wypożyczenia? Są chętni?

Jak na potwierdzenie zadzwonił telefon. Weronika podeszła do słuchawki i z miną pod tytułem „Pewnie, że są, jeszcze jak!”,  nacisnęła zielony guzik.

– Miejska Biblioteka Publiczna, słucham. O, pani Maria. Tak, już mamy przygotowane. Za pięć minut będę na dole.

– Ja zaniosę – wyrwała się Karolina – muszę popracować nad kondycją – mrugnęła do dziewczyn porozumiewawczo. – Gabi, wstaw wodę na kawę. Zjemy jakieś śniadanie, jak wrócę. Mam płatki i mleko, jakby któraś chciała. I ciasteczko od mamusi!

Wizja wspólnego śniadania okazała się bardzo kusząca.

Już za chwilę na stoliku parowały kubki z kawą, a płatki zalane mlekiem pachniały naprawdę dobrze. 

– Dobre śniadanie w dobrym towarzystwie to dobry początek dobrego dnia – zabłysnęła Weronika, a Gabrysia dodała – bo żeby pracować nad kondycją, też trzeba mieć siłę.

Roześmiały się jak na komendę, prawie zagłuszając tym sygnał telefonu, który oznajmił, że po drugiej stronie słuchawki czeka kolejny, stęskniony za książkami, wierny czytelnik. Ten dzień zapowiadał się na bardzo pracowity.

Autor: Dorota Szczepańska

Dzień siódmy, odcinek siódmy

Od rana lało. Wszyscy długo czekali na deszcz, ale takiej ulewy nikt się nie spodziewał. Woda szerokim strumieniem spływała chodnikami i ulicą, każda nierówność terenu była nią wypełniona, a kałuże rozlewały się na każdym parkingu, placu i na każdej większej powierzchni. 

Wszędzie było mokro. Karolina zazwyczaj w takich sytuacjach zwykła mawiać, że nie trzeba jechać nad morze, bo w zasięgu ręki jest całe morze wody, ale nawet ona musiała przyznać, że dawno nie było takiej nawałnicy.

Wycieraczki samochodu nie nadążały zgarniać takiej masy wody z szyby, więc trzeba było jechać naprawdę powoli i uważnie. Na szczęście biblioteka miała swój parking na tyłach budynku, więc nie było kłopotu ze znalezieniem miejsca na postój. Parasolkę otworzyła zanim wysiadła z auta, ale deszcz zdołał ją porządnie zmoczyć. Kilka szybkich kroków i była w budynku. Parasolkę zostawiła w holu, a sama skierowała kroki do biblioteki na piętrze. Drzwi były otwarte.

– Ależ parszywa pogoda! – Rzuciła od progu – deszcz jest potrzebny, ale takie coś? Masakra!

Odpowiedziała jej cisza. 

Zajrzała do czytelni, a potem do wypożyczalni. 

– O, tutaj jesteście! – Zauważyła dwie sylwetki stojące przy oknie. – Co tam ciekawego?

– Weronika właśnie się zastanawia, ile samochodów jednocześnie może u nas zaparkować – odezwała się Gabrysia wskazując ręką w kierunku koleżanki – a zakładając, że w każdym samochodzie będzie komplet osób, to wyliczyła, że do biblioteki może przyjść na raz nawet 100 osób.

Karolina zdębiała.

– Ty tak serio? – Spytała Weronikę – naprawdę nam tego życzysz?

– A szefowa by nie chciała? – odwróciła się od okna Werka i spojrzała na Karolę – nie tęskno ci?

– Pewnie, że tęskno. Ale jednocześnie? – Toż to więcej niż może być w kościele. Od razu by nas zamknęli, daliby mandat i zakazali działalności.

– Ale przecież – stropiła się Weronika – nie mówię, że tak będzie, tylko że mogłoby tak być. Marzę sobie – próbowała się tłumaczyć.

Karolina żartobliwie pogroziła jej palcem.

– Uważajcie, o czym marzycie. Marzenia czasem się spełniają – pokiwała głową – idę zdjąć te przemoczone ubrania.

– Ale Karola – zatrzymała ją Werka – myślisz, że będzie jeszcze tak, że ludzie przyjdą, usiądą przy biurku, jak dawniej, że pogadamy ze sobą, a w czytelni będzie słychać rozmowy, że dzieci będą przychodzić do nas na zajęcia, że nie trzeba będzie tych wszystkich szyb, przesłon, płynów, kwarantanny książek?

– No pewnie, że będzie – momentalnie odpowiedziała Karolina – jasne, że tak. I myślę, że już niedługo.

– Naprawdę?! – Wybrzmiało jednocześnie z ust Gabrysi i Weroniki – kiedy?

– Jak tylko ogłoszą koniec tej zarazy. A wtedy, obiecuję wam uroczyście, że najpierw urządzimy rytualne palenie maseczek, a potem urządzimy nowe wielkie otwarcie. – Z uśmiechem odpowiedziała Karola i dodała – trzeba być dobrej myśli. I to jest polecenie służbowe, zrozumiano? 

– Tak jest! – Wykrzyknęły obie bibliotekarki, a zegar na ścianie ochoczo wybił dziewiątą.

Zaczynał się nowy dzień, pełen wyzwań i pracy. Za chwilę miał przyjść po swoje książki pierwszy umówiony czytelnik.

Autor: Dorota Szczepańska