John Flanagan – Zwiadowcy (seria)
Recenzja napisana i zgłoszona do pierwszego etapu konkursu na recenzję „Pisac każdy może…” przez Agnieszkę Woźniak z Annowa
Na pierwszy rzut oka „Zwiadowcy” to jedna z wielu książek fantasy, jakie pojawiły się w ostatnich latach. Na szczęście są pewne elementy, które pozwalają wyróżnić ją z popularnego ostatnio zbioru „wyrobów zmierzchopodobnych”. Po pierwsze, cała książka jest powrotem do najlepszych tradycji tego gatunku. Nie znajdziecie tu trupów i seksu na każdej stronie, a za to spotkacie się z obrazem wspaniałej, męskiej przyjaźni. Ponadto sceny walki są naprawdę dobrze dopracowane (a raczej prawdopodobnie są takie w oryginale, zanim „genialny” tłumacz się za nie zabrał).
I tu dochodzimy do pięty achillesowej wydania polskiego, czyli tłumaczenia. Znakomita większość tomów jest tłumaczona przez pana, który chyba nie do końca przygotował się do tej roli. Efektem jest popełnianie szkolnych błędów, takich jak np. mylenie słów „głownia” i „klinga”, czy stosowanie czasu zaprzeszłego (język nie jest archaizowany). Inną dość ciekawą rzeczą jest fakt, że kiedy spojrzymy na mapę świata ze „Zwiadowców”, zauważamy niepokojące podobieństwo do Europy. Natomiast jeśli chodzi o bohaterów, Halt, mistrz zwiadowców ze swoją urodą i charakterem niepokojąco przypomina pewnego bohatera z klasyki literatury fantasy. Mimo tych wad książkę czyta się naprawdę dobrze i szybko – w moim przypadku oznaczało to niecałe dwa dni na tom. Był to czas, w którym przenosiłam się w świat bohaterów Flanagana – odważnych i niezwykłych, ale jednocześnie w jakiś sposób bliskich nam i naszemu światu. Polecam ją każdemu, kto nie boi się wyruszyć w taką podróż.